„Mamo, to tak nie działa" – mówiła Julia. Bo to, co raz wpadnie do Internetu, już raczej z niego nie zniknie. Dziewczyna odebrała sobie życie po latach bycia nękaną przez rówieśników. Hejt szedł za nią: zmieniała szkoły, otoczenie, nienawiść trwała. Słyszała, że jest brzydka, gruba, nikt nie chciał z nią rozmawiać. Szydzono z niej, wyzywano, w szkole przez uczniów została wykluczona.
Gasła.
Nie potrafię i nawet nie próbuję sobie wyobrazić tego, co czują dziś rodzice Julii. Oni sami zgodnie podkreślają, że nie pragną zemsty. Nie mają w sobie nienawiści. Chcą pielęgnować pamięć po Julii, ale też pomóc innym prześladowanym dzieciom.
Dlatego zgodzili się na
przejmującą rozmowę z Agnieszką Urazińską i dlatego planują założyć fundację. Mówią, że tego właśnie chciałaby ich córka... Żeby przebudzić ludzi.
Mówienie głośno o krzywdzie i przemocy jednak nie wystarczy. Potrzebne są zmiany w prawie. Tak, aby hejterzy nie czuli się bezkarni. Osoby prześladujące Julię kpiły z możliwych konsekwencji („Najwyżej postraszą mnie kuratorem"), hejtowały dziewczynę nawet po jej śmierci, śmiały się na cmentarzu w czasie jej pogrzebu. Prawo wciąż jednak nie nadąża za zmianami w technologii. Zjawisko hejtu nie posiada definicji prawnej, trzeba posiłkować się pokrewnymi paragrafami.
A brak skutecznej reakcji nakręca przemoc. Dziewczyny, które nagrywały wyszydzaną Julię, do dziś nie poniosły żadnych konsekwencji. Po jednej z prób samobójczych Julii okazało się, że wiele osób wiedziało, co planuje. Nikt nie zareagował. Nikt nie ostrzegł rodziców, nie dał znać nauczycielom w szkole.
Brakuje narzędzi, ale brakuje też społecznego zrozumienia. Hejt rówieśniczy często usprawiedliwiamy zdawkowym: „Przecież to tylko dzieci, posprzeczają się i wyrosną". Albo: „To tylko plotki, co wielkiego mogą zrobić?". Tymczasem według badań z 2021 roku w ramach projektu BULTRA prześladowane dzieci i nastolatkowie mówili: „Chciałam zniknąć", „Chciałbym, żeby mnie nie było".
Badacze internetowego hejtu zgodnie podkreślają, że osoby, które doświadczyły takiego prześladowania, cierpią na zespół stresu pourazowego, a konsekwencją często są próby samobójcze.
Patrzę na moje dzieci i ich rówieśników, i czuję lęk. Lęk, że choćbym nie wiem, jak czujna była, mogę nie zdążyć. Lęk, że państwo i instytucje nie poradzą sobie po raz kolejny z atakiem nienawiści. Lęk, że wciąż ważniejsze okażą się polityczne przepychanki niż dobro i przyszłość naszych dzieci.
Nie pozwólmy zapomnieć o Julii. Ani o żadnej innej dziewczynce czy chłopcu. Ale też nie pozwólmy, aby było ich więcej.