Wołyń to nie tylko ekshumacje. To też potrzeba rozliczenia ze ukraińskim nacjonalizmem. Ale nie teraz
Można doskonale zrozumieć to, że Wołodymyr Zełenski woli, by prezydentem Polski został Rafał Trzaskowski. W sytuacji, gdy prezydent i premier będą z tego samego obozu politycznego, Polska, będąca kluczem do bezpieczeństwa i odbudowy Ukrainy po wojnie – a pokój zaczyna się powoli rysować na horyzoncie – będzie bardziej stabilna. Dla Ukrainy byłoby to ważne, gdy w innych krajach Unii upadają rządy, wybory wygrywają partie niechętne Ukrainie i życzliwe Rosji.
A że wojna się w perspektywie roku może skończyć, możemy mieć nadzieję. Donald Trump jeszcze nie został prezydentem, a już wymógł zawieszenie broni między Hamasem a Izraelem. Dzięki temu dowiemy się co stało się z polskim obywatelem Odedem Lifszycem, porwanym 15 miesięcy temu przez palestyńskich terrorystów do Gazy.
Kłopot w tym, że Zełenski zamiast pomóc, najprawdopodobniej zaszkodził politycznie Trzaskowskiemu. Fakty społeczne są takie, że – jak mówi prezes IBRIS Marcin Duma – nastroje wobec Ukrainy są coraz chłodniejsze.
I te nastroje to nie tylko kwestia prawicy czy nacjonalistów. W rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem sięganie po banderyzm zarzuca Ukraińcom były szef SLD Leszek Miller. Jego zdaniem od ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej jest rzecz ważniejsza. – Odcięcie się od fundamentu ideowego, jakim jest banderowska koncepcja czystek etnicznych – mówi były premier RP.
Mnie wciąż jednak nurtuje pytanie: czy wojna, podczas której Ukraińcy walczą o przeżycie z Rosją, to dobry czas na wysuwanie roszczeń dotyczących rewizji ich tożsamości. Byłoby pięknie, gdyby Ukraińcy zrobili to sami. Ale wymaganie teraz od nich rozliczenia z przeszłością, jest oczekiwaniem jeszcze większego heroizmu, niż ten który okazują lejąc krew w obronie Europy przed ruską zarazą.