Newsletter Oglądamy, Słuchamy, Czytamy

Piątek, 17 stycznia 2025

Emilia Dłużewska
Dziennikarka działu Kultura

"Popraw kolory, coś nie tak z kolorami" - rapował swego czasu Kaliber 44. Gdybyśmy potrzebowali kiedyś nowego hymnu narodowego, ten cytat będzie jak znalazł.
Przez ostatnie tygodnie wstaję i mam ochotę wyregulować odbiornik. Trudno uwierzyć, jak dobrze moje okno udaje czarno-biały ekran. Na początku stycznia monochromatyczny pejzaż polskich miast przełamuje tylko zielona poświata sklepów z płazem w logo. Nawet sztuczna inteligencja proszona o wygenerowanie Europy Wschodniej wypluwa obrazki ludzi na tle szarych blokowisk.  

Trudno temu stereotypowi nie ulec. Czy tego chcemy, czy nie, ponure bloczyska z wielkiej płyty to część naszego wschodnioeuropejskiego dziedzictwa — i nie zmienią tego żadne Solpole, Cricolandy, ani inne kolorowe wykwity polskiej transformacji.

Ale sprowadzanie tego dziedzictwa do blokowisk byłoby szalenie krzywdzące. Bo socmodernizm — jak zwykło się nazywać powojenną architekturę z naszej strony Żelaznej Kurtyny — to nurt ciekawy, zróżnicowany, a niekiedy również zachwycający.
Udowadnia to wystawa w Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie. 
Jej zespół kuratorski, Łukasz Galusek, Michał Wiśniewski i Natalia Żak, wyliczają: "kosmiczne spodki, wieże jak rakiety, UFO-mosty, hotele-piramidy, wieżowce-kukurydze i wieżowce-gwiazdy, Bramy Słońca, budynki-brutale i budynki-rzeźby, kościoły-namioty i meczety-lunety".

W MCK pokazują ich prawie 400, w różnej formie. Od Pałacu Kultury i jego kuzynostwa z bratnich krajów, przez kosmiczne wieże telewizyjne i obserwatoria po projekty niezrealizowane — jak hotel partii komunistycznej na Księżycu autorstwa Jozefa Jankoviča.
Są tu makiety idealnych miast, archiwalne zdjęcia i dokumenty. Ale też eksponaty pokazujące kontekst, w jakim powojenna architektura powstawała: reprodukcja obrazu Wojciecha Fangora z odwróconym do góry nogami PKiN; kosmiczny odkurzacz Saturnus; kostium kosmonauty z "Na srebrnym globie" Andrzeja Żuławskiego.

Sedesowce we Wrocławiu/ fot. Tomasz Pietrzyk 
Z krakowskiej wystawy zapamiętam saunę w estońskim kołchozie zaprojektowaną przez Toomasa Reina. Przedszkole Stanko Kristla w Lublanie, wyglądające jak kosmiczna baza. Kościół Ducha Świętego z polichromiami Jerzego Nowosielskiego — Stanisław Niemczyk zaprojektował go tak, by przypominał rozbity na pustyni namiot...

Zapamiętam też projekty, które próbowały pogodzić dążenie do piękna i oryginalności z zaspokajaniem podstawowych ludzkich potrzeb: wielkie osiedla mieszkaniowe, wieżowce mogące pomieścić tysiące osób. Część z nich po latach wygląda dystopijnie, ale nawet te odsłony socmodernizmu, które dziś krytykujemy, niełatwo jest zastąpić. Polacy — zadłużający się na trzydzieści lat, by kupić mikrokawalerkę — wiedzą o tym doskonale.

Wystawę w Krakowie można zobaczyć jeszcze w ten weekend. Ale jeśli się to państwu nie uda, nie wszystko stracone: MCK wydaje książkę "Socmodernizm. Architektura w Europie Środkowej czasu zimnej wojny". Znajdziemy w niej pokazywane na wystawie projekty i towarzyszące im eseje. A potem można planować wycieczki śladami zimnowojennej architektury — w szarym styczniu albo w zielonym maju.

NIE PRZEGAP

DO POCZYTANIA