|
Cześć,
W ostatnich tygodniach bardzo dużo pracowałam. Postawienie na nogi tak dużego projektu, jak Twoim Tempem, wymagało włożenia w niego mnóstwa energii. A jak zapewne wiesz - ulokowanie większej ilości energii w jednym miejscu sprawia, że brakuje jej w innym.
I wiesz co ratowało mnie, abym zamiast całkowitego zasiedzenia się przed komputerem, miała jednak jakąś aktywność?
Próg wejścia.
A dokładniej - znalezienie takiej aktywności, która ma odpowiednio niski próg wejścia tak, aby dało się do niego doskoczyć po całym dniu pracy.
W moim przypadku był to rower spinningowy, który kupiłam sobie do domu. Nie wiedziałam czy ta aktywność się sprawdzi, dlatego kupiłam go z drugiej ręki i bez niepotrzebnych "bajerów".
Wpadłam na taki pomysł, ponieważ a) kiedy chodziłam na siłownię bardzo lubiłam spinning, b) pamiętałam, że można się na nim fajnie zmęczyć w krótkim czasie.
Wejście na rower, odpalenie treningu na tablecie i podążanie za wskazówkami trenera stanowi dla mnie niski próg wejścia.
Nie muszę nigdzie biec na konkretną godzinę, nie muszę nigdzie jechać, przygotowywać sobie wcześniej stroju, wchodzić do szatni, rozbierać się, ubierać i nie muszę pakować żadnej torby z butami na zmianę. Nie muszę też wyciągać gum do ćwiczeń czy żadnych obciążników z szafy.
Po prostu nakładam coś sportowego, ubieram buty i jadę.
A czy Ty znasz swój poziom progu wejścia, do którego jesteś w stanie doskoczyć nawet w intensywnym okresie?
Próg wejścia to nie to, czy coś jest obiektywnie trudne czy łatwe. To ilość energii, której potrzebujesz, żeby w ogóle zacząć.
Dla mnie rower to niski próg wejścia. Jeden ruch: wsiadam i jadę. Szukanie treningu, zastanawianie się, na co mam dziś siłę, przebieranie się, kombinowanie - na tamten moment był DLA MNIE za wysokim.
DLA CIEBIE ta sytuacja mogłaby wyglądać odwrotnie. Może rower by Cię nudził, a prosty trening z matą i filmikiem na YouTube byłby czymś, po co sięgasz z przyjemnością.
A może dla Ciebie niski próg wejścia to założenie butów i wyjście na szybki spacer, bo na samą myśl o siedzeniu na rowerze Cię skręca.
I to prowadzi do dwóch ważnych rzeczy.
Po pierwsze, próg wejścia jest indywidualny. Nie ma jednego "prawidłowego" rozwiązania.
To, co dla jednej osoby jest śmiesznie proste, dla drugiej bywa górą nie do przejścia.
Dlatego tak często porównywanie się odbiera nam energię - widzimy czyjś „niski próg”, ale nie widzimy całego zaplecza, które za tym stoi.
Po drugie, bardzo często próbujemy udawać, że tego progu nie ma.
Mówimy sobie: "Przecież to tylko trening", "Przecież to tylko ugotowanie obiadu", "Przecież wystarczy się zorganizować".
I zamiast przyjrzeć się temu, co mogłoby nam ten start ułatwić, dokładamy sobie jeszcze jedną warstwę wstydu, że nie powinniśmy iść "na łatwiznę."
Tymczasem jeśli alternatywą dla uproszczonej wersji jest nie zrobienie nic, to nie ma w tym nic złego, że potrzebujesz sobie pomóc. Wręcz przeciwnie - to często jedyna droga, żeby jakiekolwiek działanie w ogóle się pojawiło.
W jedzeniu próg wejścia widać bardzo wyraźnie. Dla jednej osoby naturalne jest planowanie posiłków na cały tydzień - robi duże zakupy, gotuje na zapas, korzysta z rozpiski.
Dla innej już sam pomysł, żeby w niedzielę usiąść z kartką i planować, jest tak obciążający, że kończy się przewijaniem telefonu i myślą: "Zrobię to później".
Czasem obniżenie progu wejścia nie polega na tym, żeby zrezygnować z dbania o siebie. Polega na tym, żeby uprościć formę. Na przykład:
- zamiast wymyślać nowe śniadania - wybierasz dwa, które jesz w kółko przez jakiś czas,
- zamiast kroić warzywa „od zera” - korzystasz z mrożonek i prostych półproduktów,
- zamiast planować cały tydzień - wieczorem zapisujesz tylko, co zjesz jutro na obiad,
- zamiast ambitnego jadłospisu - bazujesz na kilku daniach, które „robią się same”, i uczysz się je lepiej dopasowywać.
Próg wejścia potrafi przenieść Cię z miejsca, w którym kończysz dzień na: "znowu nic nie ogarnęłam, trudno, zamawiam byle co" do miejsca w którym jednak robisz coś dla siebie mimo niewielkich sił.
|