W końcówce września w Nowym Jorku żar lał się z nieba. Mieszkańcy trzymali w dłoniach oszronione butelki z napojami, zapchane ludźmi bary wydawały kawę głównie mrożoną, a w parku Bryant trwało polowanie na stoliki ustawione pod drzewami, które rzucały dający ulgę cień.
Moi nowojorscy znajomi pytali przymiotnikami, jak odbieram to miasto, które miałem okazję zobaczyć po raz pierwszy: energetyzujące, kłębiące się, witalne, eklektyczne, różnorodne, sensualne…
– Beztroskie – zaproponowałem własny przymiotnik. Zawahali się, bo niby dlaczego taki? Zabiegane, intensywne, skupione – owszem. Beztroskie? Trochę dziwne.
– Porządek świata się zmienia. Rosną aspiracje Chin,
Rosja masakruje Ukrainę i coraz śmielej harcuje w Europie. Unia Europejska, zamiast działać, pogrąża się w dysputach, a Ameryka zajęta jest sama sobą. Zimna wojna już trwa, a w każdym momencie może się przekształcić w gorący konflikt. A tutaj nie ma napięcia, które wyczuwa się w Polsce, Finlandii czy w krajach bałtyckich – odpowiadam. – Patrzę na Nowy Jork i czuję… beztroskę.
Zmartwili się. – Wpadnij do nas wieczorem. Zobaczysz, że nie masz racji – zaproponowali.
W ich mieszkaniu na dolnym Manhattanie gwar jak w ulu. Głównie tzw. klasa średnia: redaktorzy, prawnicy, lekarze, nauczyciele akademiccy. Nowy Jork jest nieujarzmiony, niepokorny.
W rozmowach co chwilę słychać nazwisko Trump.
Dyskusje o tym, co martwi i boli.
Wzrost nierówności. Trump. Teorie spiskowe, które niszczą zaufanie do państwa i jego instytucji. Trump. Polityka, która dla wielu stała się jedynie rozrywką; już nie chodzi o wspólne dobro, o idee i wartości. Trump. Niszczenie trójpodziału władzy. Świadome i konsekwentne dzielenie ludzi na swoich i obcych. Ci, którzy nie podzielają poglądów MAGA to wrogowie Ameryki. Czy możliwa jest wojna domowa? Absurd czy realna groźba? Tu też Trump. Źle rozumiany patriotyzm, dawanie przyzwolenia na przemoc. Bieda. Trump. Drożyzna. Trump. Polowanie na nielegalnych migrantów, rozdzielanie rodzin, podcinanie korzeni, na których rosło społeczeństwo. I tym podobne, i tak dalej, do późna w nocy.
I jeszcze to pytanie, które usłyszałem na pożegnanie: „Czy wierzysz, że gdyby Rosja napadła na Polskę, Ameryka pospieszyłaby wam z pomocą?”.
Nie potrafiłem odpowiedzieć w Nowym Jorku, mieście otwartym, spontanicznym, intensywnym, żywiołowym, krzykliwym. Przyciągającym i jednocześnie odpychającym, ale z pewnością nie beztroskim.