To pokazuje, jak zmniejsza się wrażliwość rynków na aberracje amerykańskiego prezydenta. Trudno użyć innego słowa niż aberracja, bo cło w wysokości 50 proc. właściwie zabija dużą część handlu. Co więcej, Brazylia notuje deficyt handlowy w relacji ze Stanami Zjednoczonymi, importując dużo energii, sprzętu transportowego oraz maszyn i urządzeń dla przemysłu. Więc według doktryny prezydenta, według której deficyty handlowe są złe, a nadwyżki dobre, Stany Zjednoczone mają idealną sytuację w handlu z Brazylią. Trump jednak jest poirytowany procesami wytaczanymi jego sojusznikowi Jairowi Bolsonaro, byłemu prezydentowi Brazylii, oraz atakom na amerykańskie platformy społecznościowe.
Inwestorzy postanowili te chaotyczne decyzje na razie lekceważyć, bo są zapewne przekonani, że z większości z nich Donald Trump będzie się ostatecznie wycofywał. Tym samym dochodzi do odwrócenia starej rynkowej zasady: kupuj plotki, sprzedawaj fakty. Wrażliwość na zapowiedzi, plotki i sugestie się zmniejsza, a wszyscy czekają na to, jak faktycznie będzie wyglądała polityka celna.
Z punktu widzenia strategii politycznej jest to jak najgorsza informacja dla samego Donalda Trumpa. Jeżeli nikt nie tuważa jego słów za wiarygodne, traci możliwość werbalnego oddziaływania na rzeczywistość. Nieprzewidywalność przestaje być jego aktywem, ukuta przez Richarda Nixona „doktryna szaleńca” przestaje działać. Jej istotą jest to, że szalone ostrzeżenia są traktowane z pełną powagą.
W związku z tym amerykański prezydent będzie miał do wyboru dwie ścieżki. Pierwsza – spuścić z tonu, uspokoić się trochę i wprowadzić do swojego zachowania więcej przewidywalności. Druga – zradykalizować przekaz. Chcąc wstrząsnąć systemem będzie musiał się odwoływać do coraz bardziej radykalnych pomysłów, zmienność jego decyzji będzie rosła.
Największe znaczenie dla rynku będą jednak miały decyzje odnośnie Unii Europejskiej oraz krajów azjatyckich, skąd pochodzi duża część amerykańskiego importu. One wpłyną bowiem istotnie na amerykańską inflację, nastroje konsumentów i koniunkturę na giełdzie w Nowym Jorku. Zwolennicy Donalda Trumpa cieszą się, że na razie cła w ogóle nie przełożyły się na ceny w USA, ale wynika to niemal wyłącznie z faktu, ze amerykańskie firmy zgromadziły duże zapasy.
Na razie cła zapowiedziane od 1. sierpnia na kraje azjatyckie są wysokie, podobne do tych z 2. kwietnia, które zostały przez ekonomistów i rynki uznane za absurdalnie wysokie. Cła na Unię Europejską jeszcze nie zostały ogłoszone, toczą się negocjacje między Brukselą a Waszyngtonem. UE liczy, że uda się utrzymać bazową stawkę 10 proc. (w kwietniu zapowiedziane było 20 proc.). Jeżeli to będzie 20 proc., a stawki na Japonię, Koreę i Chiny nie zostaną zmniejszone, to na giełdy wróci strach.
Trudno mi sobie wyobrazić, by Donald Trump nie zechciał jeszcze raz wywołać fali paniki i zatrząsnąć rynkami. Nawet jeżeli na mniejszą skalę niż w kwietniu. Druga połowa lipca może więc przynieść roller-coaster. |