Zastanawiali się Państwo kiedyś, czym są dla Was wakacje? Takie prawdziwe, najlepsze, na których czujemy się wolni i szczęśliwi i po których jeszcze przynajmniej przez kilka dni nic nie jest w stanie wyprowadzić nas z równowagi, bo urlopowy vibe wciąż się w nas tli.
Dla mnie wakacje to stan umysłu. Miejsce, pogoda, atrakcje, ludzie lub ich brak to tylko elementy układanki, które pomagają wprowadzić moją głowę w stan "wakacje". Stan, kiedy przestaję przewidywać najbliższe godziny. Gdy nie planuję obiadu na jutro i zakupów na środę. Gdy nie zbieram się w sobie, żeby skończyć rzeczy, których nie mam ochoty kończyć, czy chować każdej brudnej szklanki od razu do zmywarki. Gdy nie robię trzech rzeczy jednocześnie. Gdy nie ma we mnie gotowości na odpowiedanie dzieciom, koleżance, partnerowi, kurierowi na pytania z księżyca. O kod przesyłki (Przecież jest opłacona, więc po co kod?). O koszulkę z pokemonem (Od dwóch lat nie masz tej koszulki). O brak pasty do zębów w paście do zębów (Tu ręce mi opadły i nie powiedziałam nic mądrego).
Pewnie stan "wakacje" można osiągnąć nie tylko na Majorce, ale też w codziennym życiu. Choć tu śmiem twierdzić, że z dziećmi jest to utrudnione, bo one - oczywiście najwspanialsze i najukochańsze - wprowadzają w nasze życie rytm, obowiązkowość, konkret, przewidywalność i ten podskórny, niemożliwy do stłumienia niepokój.
Na rodzinnych wakacjach udajemy, że się tym wszystkim nie przejmujemy, bo w końcu jesteśmy wyluzowanymi rodzicami na wczasach, aż do pierwszego zachłyśnięcia się dziecka wodą w jeziorze lub bólu brzucha po trzech gałkach lodów i podwójnych frytkach.
Ale dziś odkryłam jak można się wprowadzić w wakacyjny stan w Warszawie w środku tygodnia. Otóż starszy syn wyjechał wczoraj na obóz, młodszy od południa jest u kolegi z opcją nocowanki. Partner jest w pracy, a pies po długim spacerze pochrapuje pod stółem i nie patrzy na mnie tym swoim błagalno-niewinnym spojrzeniem pt. "Choćmy na dwór. Tam jest wspaniale, a w domu nudno"
Jestem sama i do późnego wieczora będę sama. Zawodowe obowiązki ogarnięte. Dzieci zaopiekowane, wizyty kuriera nie planuję, podobnie jak obiadu.
Jest spokojnie, dziś już nic nie muszę. Dziś mam wakacje. Ta jagodzianka jest przepyszna..., o cholera, czy dziś jest wtorek? Czy ja dziś nie wysyłam newslettera? O matko, już jest tak późno?
No i wakacyjny vibe prysnął w ułamku sekundy. Ale co powakacjowałam, to moje!