Zatrudniłem się jako listonosz w Poczcie Polskiej, by od środka zobaczyć problemy doręczyciela naszych przesyłek. Dostałem umowę o pracę, minimalną krajową, torbę i pieprz gazowy, bo na szkoleniu BHP usłyszałem, że psy często rzucają się na listonoszy. Więc wyposażony w torbę i pieprz ruszyłem z listami w „rejon doręczeń”, we wskazaną przez kierowniczkę „trasę chodu”, zupełnie nieprzygotowany na spotkanie z klientami poczty; a przecież narastająca frustracja usługami poczty odbija się również na listonoszach.
Najbardziej zaskoczyło mnie… zmęczenie. Chodzenie od domu do domu, od bloku do bloku, skupienie, by wrzucić przesyłkę pod właściwy adres, odnotowanie w tablecie listu poleconego, odliczenie emerytury, wycofywanie się przed psem i dzikiem, wiatr, deszcz, klient mruk, który nie odpowiada na „dzień dobry” i „do widzenia” – to wszystko odkłada się w listonoszu. Chociaż – jak widziałem u kolegów – można się przyzwyczaić i po godzinie 15:00 iść do drugiej pracy. Tak, tak, bo kolejnym zaskoczeniem były dla mnie drugie etaty listonoszy, za minimalną krajową nie są w stanie utrzymać rodziny. Może dlatego, by nadgonić czas, nie dzwonią do drzwi, tylko wrzucają do skrzynki awizo. Też awizowałem.
Zapraszam Państwa w moją „trasę chodu”!