Dzień dobry,
pytanie
o sprawę mieszkania przejętego przez Karola Nawrockiego od starszego sąsiada paść musiało.
I podczas poniedziałkowej telewizyjnej debaty kandydatów na prezydenta oczywiście padło. Nie raz. - Nie ma pan zdolności moralnej, by pytać o mieszkania - próbował odgryzać się Rafałowi Trzaskowskiemu kandydat PiS. - Hucpa i bezczelność jest nieprawdopodobna - podsumował urzędujący prezydent Warszawy. Przypomniał, że Nawrocki nie pomógł mężczyźnie, który trafił do DPS, choć powinien otrzymać opiekę. O przekręty związane z przejęciem mieszkania pana Jerzego pytał też Szymon Hołownia. Nawrocki zagroził mu pozwem. A potem odpłynął w narrację PiS o ataku służb na siebie.
O czym jeszcze rozmawiali kandydaci na najwyższy urząd w Polsce? Adrian Zandberg podkreślał, że jest za energetyką jądrową, która pomoże nam wreszcie zwalczyć wysokie ceny. Grzegorz Braun obiecywał, że za jego kadencji wrócimy do węgla. Magdalena Biejat poruszyła temat demografii, upominając się o żłobki i przedszkola. Sławomir Mentzem wyznał, że podczas trzystu spotkań z wyborcami, które odbył w czasie kampanii, zniszczył już trzy pary butów. Trudno zgadnąć po co, skoro, jak sam stwierdził, poza polityką żyłoby mu się wygodniej.
Jak to starcie kandydatów przełoży się na wynik niedzielnych wyborów? Po tym, jak pięć lat temu w pierwszej turze w samej Wielkopolsce wygrał Andrzej Duda, tym razem, jak wskazują sondaże, wyborcy wyraźnie postawią tu jednak na Rafała Trzaskowskiego. - To jest czysty pragmatyzm elektoratu w województwie wielkopolskim. I nic innego jak potwierdzenie wyników wyborczych z ostatnich dwóch lat - komentuje dr Andrzej Ranke, politolog z Wyższej Szkoły Bezpieczeństwa.
- Tu nie chodzi o żadną polityczną wywrotkę tylko o potwierdzenie wyboru z 2023 roku - dodaje dr Ranke.Tuż po poniedziałkowej po debacie publikujemy rozmowę z Jakubem Żulczykiem.
Wojciechowi Szotowi pisarz opowiada nie tylko o swojej najnowszej książce, która będzie miała premierę w wyborczy weekend. Jest też o dramacie polsko-białoruskiej granicy, Andrzeju Dudzie i sporo o rozterkach, które z pewnością podziela część wyborców. Zwłaszcza tych, którzy pod koniec lat 90., albo nawet później, dopiero co zdobyli prawo, by głosować. - Wypisałem się z plemion. Do niektórych nigdy się nie zapisałem, jak na przykład do polskiej Lewicy – mówi Żulczyk. A potem stwierdza, że w sumie jak na Polskę, to jest lewakiem, tylko to nie jest żadne lewactwo, a efekt tego, że nasz kraj jest strasznie, ale to strasznie na prawo. - Fajnie by było, gdybyśmy mieli lewicę, na którą jest sens głosować. Mieć do nich zaufanie, że jak już dostaną się do rządu i będą mieć realny wpływ na cokolwiek, to zajmą się pracą, a nie swoim ulubionym sportem, czyli podziałem komórkowym. Polska lewica na papierze proponuje rzeczy sensowne i często potrzebne, ale zupełnie nie umie tego przełożyć w działanie. A przy okazji - takie mam wrażenie - wyjaśnić ludziom, dlaczego to, co chcą zrobić, ma sens - mówi pisarz.