Newsletter Reporterski

7 listopada 2025

dziennikarka i redaktorka działu zagranicznego, reporterka Dużego Formatu

Reportaż, o którym chcę wam opowiedzieć i do którego przeczytania zachęcić, powstawał wiele miesięcy. Ale nie tylko z powodu długiego zbierania dokumentacji. 

Arleta zadzwoniła do mnie po raz pierwszy, gdy siedziałam z własnym synem na rękach, karmiąc go piersią. Głaszcząc go po głowie, słuchałam historii matki, której czteromiesięczne dziecko zostało odebrane, a później przekazane do adopcji, a ona nic nie mogła zrobić, bo najpierw była ubezwłasnowolniona, a później, gdy odzyskała pełnię praw, było już za późno. 

Zaraz po tej rozmowie odłożyłam syna do łóżeczka i skontaktowałam się z adwokatką, która wtedy pomagała Arlecie. Potwierdziła, że historia, którą mi opowiedziała, jest prawdziwa, ale zastrzegła, że powinnam ją głębiej zbadać, zanim zdecyduję, czy chcę ją opisać. 

W miarę jak ją poznawałam, przechodziłam przez różne etapy – od pewności, że system wyrządził Arlecie ogromną krzywdę, aż po stan, że być może sprawa mogła się skończyć inaczej, gdyby i ona zachowywała się inaczej. Ale wtedy górę brał głos: Nie możesz sobie wyobrazić, co dzieje się z kobietą, której odrywają od piersi dziecko, a która nie ma żadnej sprawczości, by temu zapobiec. Być może też zachowywałabyś się nieracjonalnie, krzyczała i groziła. A poza tym: najważniejsze jest przecież to, że Arleta nie zrobiła synowi żadnej krzywdy, a mimo to jej go zabrano. Co więcej, opinie wskazywały, że mogła być dobrą matką, gdyby dano jej szansę. 

Po ponad 1,5 roku od tamtej rozmowy reportaż jednak się ukazał. Także dzięki nieocenionej pomocy mojej współautorki Marty Danielewicz, która kilka miesięcy temu z otwartą głową weszła w temat, pomogła mi go dokończyć i spojrzeć na tę sprawę świeżym okiem.

DUŻY FORMAT

WIĘCEJ HISTORII