Sobota, 4 października 2025

Magdalena Keler
Redaktorka prowadząca

Nigdy nie bałam się starości jako takiej. Nie obawiałam się zmarszczek, obwisłej skóry, siwych włosów. Tych wszystkich fizycznych oznak upływającego nieubłaganie czasu. Najbardziej obawiałam się momentu, kiedy powiem na głos: „Za moich czasów było inaczej".

Ten moment nastąpił. Z jednej strony przyszła autorefleksja: oto dożyłam chwili, kiedy nie mogę już dłużej zaklinać rzeczywistości i muszę wewnętrznie przyznać, że pewne zjawiska społeczne są już mi obce, albo też dłużej zajmie mi ich akceptacja czy w ogóle zrozumienie. Moja redakcyjna koleżanka nazywa to zjawisko „peselozą", czyli poczuciem, że jest się już z innego świata. Takim niedopasowaniem do współczesności.

Z drugiej strony pomyślałam sobie, że – o czym wielokrotnie pisałam – należy doceniać życiową mądrość, tę naszą „wiedźmowatość", która oczywiście nie powinna iść w parze z wymądrzaniem się i pouczaniem młodszych pokoleń. Mogę więc powiedzieć: „Widzę to inaczej, bo kiedyś...", gdyż za tym zdaniem kryją się lata mojego życiowego doświadczenia.

Łapię się na tym wszystkim coraz częściej, gdy obserwuję, w jakim kierunku zmierzamy. Kiedy nie tylko nas samych, ale też, niestety, nasze dzieci wtłaczamy w koleiny presji, rankingów, błyskawicznej oceny, kultu posiadania i bywania. Ale też powierzchowności, braku refleksji przy – paradoksalnie – powszechnym i szybkim dostępie do wiedzy. Kulturze insta, celebrytów i rolek.

Czytam o tym w okładkowej rozmowie Patrycji Pustkowiak z prof. Magdaleną Szpunar: „Cały system oparty jest na testowaniu, rankingowaniu, porównywaniu i premiowaniu postaw związanych z narracją wyścigu. Wymusza się na nas nieustanną rywalizację o sukces, dzieląc ludzi na lepszych – zwycięzców – i gorszych, słabszych – przegranych. Nasz niepokój wynika z niepisanej zasady: »zwycięzca bierze wszystko«. Ludzie, którzy od najwcześniejszych etapów życia są socjalizowani do ideologii sukcesu, mają wrażenie przegranej, nawet jeśli radzą sobie relatywnie dobrze".

Ta gra na sukces łączy się, niestety, z tym, jak potem wchodzimy w relacje międzyludzkie. A te prof. Szpunar określa kulturą „wejścia-wyjścia". Tak bardzo skupiamy się na sobie, że zamiast dobrem drugiego człowieka kierujemy się pragmatyzmem: za dobre uznajemy to, co dobre jest dla nas. Związki porzucamy więc tak szybko, jak w nie weszliśmy. Bo tak jest prościej. Nie rokuje? To do widzenia. Udany związek to przecież też punkt do odhaczenia na liście życiowych sukcesów. I świetnie wygląda na zdjęciach w serwisach społecznościowych.

Łapię się zatem na tym, że mówię: „Za moich czasów tak nie było", choć chciałabym powiedzieć: „Widzę to inaczej, bo kiedyś...". Ale być może jest to też mój mechanizm obronny. Bo „kiedyś" i tak już nie wróci.

W NAJNOWSZYM NUMERZE

Aga Podemska, żerczyni rodzimowierców: U nas młoda para musi zadeklarować, że chce mieć dzieci
U rodzimowierców swadźba trwa od zaręczyn do wesela. To bardzo złożony proces wiążący dwie rodziny. Jedna oddaje córkę, a druga ją przyjmuje. Rozmowa z Agą Podemską*, żerczynią gromady rodzimowierczej.
CZYTAJ WIĘCEJ