Ucieczka z lekcji „zdrowie”
W polskich szkołach masowo rezygnuje się z zajęć z edukacji zdrowotnej – w województwie lubelskim frekwencja wynosi tylko 27 proc., we Wrocławiu w szkołach ponadpodstawowych zaledwie 8 proc., a w gdańskich technikach 9 proc. Głównym powodem rezygnacji są kwestie organizacyjne: zajęcia umieszczone na pierwszej lub ostatniej godzinie lekcyjnej odstraszają uczniów, którzy wolą dłużej pospać lub wcześniej wrócić do domu.
Eksperci podkreślają, że kluczowy jest autorytet nauczyciela prowadzącego przedmiot – tam, gdzie zajęcia prowadzą doświadczeni specjaliści, frekwencja sięga nawet 80-90 proc. Dyrektorzy szkół zauważają, że rodzice rzadko rezygnują z powodów ideologicznych, częściej ze względów pragmatycznych, zwłaszcza w przypadku klas ósmych obciążonych przygotowaniami do egzaminu. Eksperci postulują przeprowadzenie ewaluacji programu i jego organizacji, by w przyszłości móc wprowadzić edukację zdrowotną jako przedmiot obowiązkowy dla wszystkich uczniów.
Kolejny eksperyment na polskiej szkole okazał się nieudany. Edukacja zdrowotna przegrała z polityką, bo MEN bał się wprowadzić lekcje jako obowiązkowe. Jednocześnie nie ma dobrego pomysłu na szkołę zdrową, ciekawą i niekoniecznie żmudną. Pisałam kiedyś na łamach rp.pl, że polska edukacja potrzebuje remontu generalnego, a nie odmalowania ścian i ustawienia kilku kwiatków. To wciąż jest aktualne.
A ponieważ dzisiaj jest piątek, tradycyjnie polecam Państwu lekturę Plusa Minusa, a w nim: odpowiedź na pytanie, czy manosfera uratuje mężczyzn?, opowieść o dwóch twarzach #metoo i odpowiedź na pytanie, kim jest „najlepiej poinformowany człowiek w Polsce”.