Lekcja komunikacji kryzysowej. Przypadek Wyryki
Marek Kozubal krytykuje dzisiaj (słusznie!) na naszych łamach rządową komunikację w sprawie incydentu w Wyrykach, gdzie dom został zniszczony przez polską rakietę podczas odparcia rosyjskiego nalotu dronów. Politycy po publikacji „Rzeczpospolitej” na ten temat unikali jasnych odpowiedzi. Pojawiły się też niefortunne oskarżenia o bycie „ruską onucą”. Nie da się ukryć, że taka postawa podważa zaufanie do instytucji państwa i łamie zasady komunikacji kryzysowej.
Tymczasem za zniszczenie rzeczonego domu w Wyrykach nikt nie obarczał winą polskiego wojska czy pilota. Skąd więc taka reakcja? Najwyraźniej właśnie z braku procedur i zasad komunikacji. Przypomnijmy, że rząd Donalda Tuska do niedawna bił się w piersi, że komunikacyjnie potrzeba mu wsparcia. Pojawił się wszak rzecznik rządu. Bardziej niż rzecznika, potrzeba jednak powściągliwości.
W podobnym tonie wypowiada się Michał Szułdrzyński. Redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” krytykuje chaotyczną dyskusję wokół incydentu w Wyrykach - nikt racjonalny nie obwinia za to polskich żołnierzy, którzy działali w obronie kraju. Opozycja i BBN wykorzystują sprawę do ataków na rząd, podczas gdy prawdziwym problemem jest rosnący wpływ rosyjskiej dezinformacji w polskiej przestrzeni publicznej. Autor ostrzega, że błędy komunikacyjne rządu, który nie poinformował opinii publicznej o szczegółach incydentu, przyczyniły się do sukcesu rosyjskiej propagandy w sieci.