Krysia*, córka mojej znajomej, dostała się na wyższą uczelnię w Warszawie.
- Dzięki temu, że miałam z matury bardzo dużo punktów i jestem na samej górze rankingu przyjętych studentów, wybrałam sobie najlepszych wykładowców – chwali się.
- Jak to? – pytam naiwnie. - Skąd wiesz, którzy są najlepsi?
- No przecież są rankingi. Wykładowców i wykładowczyń – tłumaczy Krysia.
- Ale jak to, rankingi? Kto je prowadzi? Uczelnia? – nie mogę uwierzyć.
- Nie, studenci, na grupach itp.
- Czyli im ktoś jest lepszy na starcie, tym lepszych nauczycieli dostaje – upewniam się. Ale wciąż nie rozumiem. Jak to się dzieje, skoro rankingi kadry akademickiej są nieoficjalne?
- No bo jak ja sobie jakiegoś wykładowcę wybiorę i tę samą osobę wybierze ktoś, kto ma niższe miejsce w rankingu studentów, to przydział na te zajęcia dostanę ja, bo jestem wyżej w rankingu – tłumaczy cierpliwie Krysia. - A tamten dostanie się do kogoś gorszego, do którego nikt nie chce iść z własnej woli.
Nie powiedziałam jej tego, i nie powiem tego jej mamie, ale uważam, że sukces Krysi i to, że była tak wysoko w rankingu przyjętych studentów, nie jest wyłącznie jej zasługą. To w dużej mierze efekt tego, że jej oboje rodzice są świetnie wykształceni i że w edukację córki zainwestowali przynajmniej ze 100 tys. Tyle lepiej sytuowani ludzie wydają na korepetycje przez dwa lata podstawówki i cztery lata szkoły średniej. Iza miała dodatkowe lekcje najpierw przez dwa lata przed egzaminem ósmoklasisty (3 przedmioty), a potem przez 4 lata liceum (5 przedmiotów). Sumę policzyć można dość łatwo, trzeba tylko do działania podstawić odpowiednią wartość x, która zawiera się w przedziale od 80 do 300 zł za godzinę korepetycji. A czasem nawet i więcej.
Z badania CBOS wynika, że aż 73 proc. rodziców płaci za korepetycje lub zamierza to robić w niedalekiej przyszłości. Zwłaszcza w miastach i w rodzinach, w których oboje rodzice mają wyższe wykształcenie.
Nie dziwię się ludziom, którzy chcą, żeby ich dziecko miało jak najlepszy start w życiu. Ale mam pretensje do ludzi tworzących system nauczania, którzy pozwalają na sytuację, kiedy ci, którzy urodzili się w biedniejszych rodzinach, są na edukacyjnej ścieżce poszkodowani.
Mam też pretensję o to, że choć edukacja jest publiczna, rodzice muszą wydawać na naukę dzieci tak wielkie sumy. Najpierw po to, żeby dziecko dostało się do w miarę dobrej publicznej szkoły. Później - żeby dostało się na w miarę dobrą państwową uczelnię. A jak już się dostanie na tę państwową uczelnię, to co? Ci, których rodzice wydali najwięcej pieniędzy, dostają najlepszych prowadzących.
Oczywiście dobrze wiem, że wiele dzieci uczy się samodzielnie, że są takie, które z własnej woli dużo pracują i nie korzystają z lekcji dodatkowych. Ale biorąc pod uwagę, że wartość rynku korepetycji w 2021 roku sięgała 7,5 mld (podaję za tygodnikiem „Polityka”) i od tamtej pory wzrosła, wiadomo, że wyniki maturalne większości ze świeżo upieczonych studentów to jednak efekt korepetycji.
- Krysiu, moim zdaniem to jest niesprawiedliwe – mówię. - Lepsi mają lepszą sytuację od razu na starcie szkoły wyższej. Nie powinno tak być. Powinniście dostać wykładowców z przydziału, takie podejście to element wyrównywania szans. A równość szans powinna być podstawą edukacji – tłumaczę naiwnie.
Krysia patrzy na mnie łagodnie i wyrozumiale, jak na osobę totalnie „odklejoną” i z innej epoki:
– Ciociu, tak teraz działa świat.
No tak. Ale czy naprawdę musi tak działać?
*imię bohaterki zmieniłam